sobota, 9 lipca 2016

Rozdział XVIII '' Czasem sen, staje się ujednoliceniem Świata realnego''

          Czas najwyższy brać odpowiedzialność za czyny, które są błędami, bądź takimi które dopiero mają się nimi stać. Czas najwyższy analizować to, co dzieje się w naszym życiu i brać odpowiedzialność za dokonane wybory. Czas najwyższy wziąć się w garść, przestać marzyć i zabrać się do ciężkiej pracy jakim jest życie.
Wszystko, czego tak bardzo nienawidziłam stało się moim szczęściem i spełnieniem. Nienawidziłam Castiela. Tak bardzo mocno. Za całe cierpienie, które mi sprawił, za swoje gburowate zachowanie, za traktowanie mnie jak przedmiot i wręcz ordynarne zabawianie się kosztem moich uczuć. Nienawidziłam go, dopóki nie zrozumiałam.
Zrozumiałam, kiedy w końcu mój umysł przestał opóźniać się w rozwoju na etapie nastoletnim, kiedy dojrzał do świadomych decyzji. Wówczas myślałam że jestem najmądrzejsza, choć nie pokrywało się to z prawdą. Można się dobrze uczyć, zdobywać osiągnięcia naukowe, być inteligentnym jednocześnie wyrażając życiową głupotę i nieporadność. Taka byłam, ale w końcu zrozumiałam.
W późniejszym okresie życia, kiedy starałam się panować nad emocjami związanymi z Harveyem, całą wrogość przelałam na własnego brata, człowieka który jest cząstką mojej rodziny, z którym się wychowywałam. Wiedział jak mnie pocieszać, wiedział co lubię, a czego nie toleruję. Czytał ze mnie, jak z otwartej księgi. Wiedzieliśmy o sobie wszystko. Na chwilę obecną, traktuje mnie jak... Jak obcego człowieka i zdaję sobie sprawę, że to tylko i wyłącznie moja wina, bo duma nie pozwalała traktować go inaczej. Duma, która popsuła relacje z rodziną, przez którą nic nie będzie takie jak wcześniej.
Kocham swą rodzinę i stawiam ich nade wszystko co mam najcenniejszego, bo nie ma nic prawdziwszego niż miłość do rodziny. Na dobre i na złe, zawsze razem. Nie mam żadnego prawa obwiniać nikogo, za to co mnie spotkało. Jestem wdzięczna Bogu, że Ci ludzi dali mi rodzinę, którą nie mogli obdarować mnie moi biologiczni rodzice. To dzięki nim jestem kimś. To dzięki tej miłości nazywam się Goldenmayer. Otaczają mnie cudowni ludzie. Choć nikogo nie przeprosiłam, za to jak postąpiłam, wierzę, że Oni wiedzą jak bardzo źle się z tym czuję, że żałuję i pragnę z całego serca żyć tak, jakby ta sytuacja nie miała miejsca. By było tak, jak wcześniej...
Z wielkim Bólem, ciążącym na mym sercu patrzyłam na grób swoich biologicznych rodziców, raz po raz zaciągając się papierosem. Nie potrafiłam płakać, choć wszystkie emocje chciały znaleźć jakieś ujście. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę stała przy grobie ludzi, dzięki którym jestem na tym Świecie. Było tak pusto i cicho. Dym papierosowy unosił się wysoko nade mną, odnajdując swoją ucieczkę w przestworza, o czym marzyła moja Dusza w tym momencie, a czego nie potrafiła uczynić.
- Jesteście takie podobne- Powiedział Ojciec, wyciągać coś z górnej kieszeni marynarki. Tym czymś okazały się najzwyklejsze papierosy idealnie poukładane w srebrnej, metalowej papierośnicy.
Pospiesznie odpalił jednego dołączając kolejny dym do mojej prawie idealnej chmurki.
- Mama wie? Zapytałam, rozglądając się dookoła. Jak na lokalny cmentarz, ulokowany blisko centrum miasta, było tutaj pusto. Jakby nikt nie pamiętał o tych, których już nie ma wśród nas. Tylko Ja, Ojciec i nasze papierosy.
- Nie powiesz jej- Rzekł, zaciągając się rozkosznie- To Ona mnie tego nauczyła- Wskazał grób, gdzie pochowana jest jego siostra. Często robiliśmy głupstwa- Kontynuował- Czego efektem jest to.
Kiwnęłam głową w ramach zrozumienia- Dziękuję, że mnie tutaj przyprowadziłeś- Odparłam- Potrzebowałam tego.
- Powinienem zrobić to dawno temu i oboje zdajemy sobie z tego sprawę- Westchnął prawie niesłyszalnie- Za późno poznałaś prawdę i nie w okolicznościach w jakich powinnaś.
- Nie powinnam reagować w taki sposób. Tak samo jak nie powinnam przestać nazywać was swoimi rodzicami. Kocham was najbardziej na Świecie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałem to usłyszeć- Odparł rozpromieniając się- Wszystkich nas to wiele kosztowało.
- Wiem Tato.
Spojrzałam na grób rodziców, wyobrażając sobie, jak bardzo cieszą się z tego widoku i choć ich nie znałam, wiem, że na pewno tak jest. Gdzieś tam, o ile istnieje Niebo, na pewno patrzyli na nas posyłając nam najszczersze uśmiechy, jakich nawet nie można sobie wyobrazić.
- Kawa ze starym Ojcem? Zapytał po chwili obejmując mnie ramieniem- Chyba że to siara tak bujać się ze mną po dzielni.
- Tato! Krzyknęłam rozbawiona- Czemu tak śmiesznie mówisz?
- Staram się za wami nadążyć- Odpowiedział zanosząc się śmiechem- Źle to powiedziałem? Może faktycznie źle to zabrzmiało- Pytał bardziej siebie, niżeli mnie.
- Po prostu lepiej będzie, jak zaczniesz mówić tak jak potrafisz najlepiej.
- Tak, tak chyba będzie lepiej dla nas wszystkich.
- Mogę Cię prosić o jedną malutką rzecz?
- Możesz prosić o co tylko zechcesz.
- Przysięgnij, że zawsze będziemy wobec siebie szczerzy i nigdy, ale to nigdy nie będziemy zatajać przed sobą prawdy- Odparłam dobitnie, chcąc by moja wypowiedź była jak najbardziej zrozumiała. Dotyczyło to nas obu, Ojca i Córkę do końca naszych dni. Pragnęłam prawdy, już zawsze bez zbędnego owijania w bawełnę, bez kłamstw i nieszczerości.
- Przysięgam.

***


          Spokój, który sobie zapewniłem w swoim własnym domu pozwalał mi skupić się na aktualnych wydarzeniach, które podobno miały wykonać nie lada rewolucję w przyszłości. Siedziałem na łóżku, wymieniając kolejną strunę gitary, która pod wypływem intensywnego grania pękała raz za razem zostawiając na moim policzku szramę. To cud, że jeszcze nie straciłem wzroku. Nuty, które tak skrupulatnie pisałem na kartce, starając się stworzyć coś co choć odrobinę przypominałyby piosenkę, raz za razem wyrzucałem przed siebie, tworząc niemały stos papierów przy koszu na śmieci. Wiedziałem, że gonią mnie terminy i muszę w końcu napisać coś na tyle sensownego co pokrywałoby się z nienagannym tekstem piosenek pisanych przez Lysandra. Jak zawsze gardziłem sobą, że zostawiam wszystko na ostatnią chwilę i skupiam się na Goldenmayer, a tymczasem robota którą muszę wykonywać spychana jest na drugi plan. Tak jakby, przez tę dziewczynę nic nie miało sensu. Coś, co kiedyś wykonywałem bez zbędnych ociągnięć, na chwilę obecną jest ciążącym problemem.
Kolejny raz przyłożyłem długopis do papieru, mazgając coś, co nawet dla profesjonalisty jest nieczytelne.
- Zobaczymy co z tego wyjdzie- mruknąłem pod nosem, kolejny raz tego dnia strojąc moją małą diablicę.
 Nie, to nie diablica. Diablica to Goldenmayer, a to prawdziwy Anioł.
Zacząłem brzdąkać coś, co nawet brzmiało sensownie. Dosłownie, nad głową zaświeciła mi się żaróweczka, prosząc o kontynuowanie mojej idylli.
- Jak Ci idzie? Zapytał Armin, rozsiadając się bezceremonialne obok łóżka.
- Jak zawsze źle- Warknąłem bardziej do siebie odkładając Anioła obok- A Ty co masz taki zaciesz?
- Dzisiaj mam wyścig i chyba zwędzę jakieś cudeńko- Krzyknął uradowany.
- Myślałem, że już kończysz z wyścigami i skupimy się na zespole- Odparłem beznamiętnie- No ale skoro tak, to nawet nie uświadczymy człowieka z naszej ekipy na dzisiejszym koncercie?
- Jestem tylko waszym  menadżerem, o ile tak to można nazwać- Prychnął jawnie rozbawiony- Dzisiaj będzie Volt, a wiesz, ten gość ma najlepsze bryki w całej Anglii.
- Tak samo jak ma najlepsze układy i sprawi że znikniesz w ciągu sekundy.
- Dziwnym trafem Ty tutaj siedzisz, Gabi ma się całkiem dobrze, więc wychodzi na to że nie dotrzymał słowa.
- Bo mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu- Skomentowałem starając się wrócić do tego co notowałem wcześniej. Ten kretyn tylko wybija mnie z rytmu.
- Wracając do Gabi- Powiedział- Mówiłeś jej o dzisiejszym koncercie?
- Nie miałem okazji.
- Czyli jej nie będzie?
- Ona jest zawsze tam, gdzie jestem Ja, więc będzie.
- To czemu jej teraz nie ma, tu gdzie jesteś?
- Bo jest tam gdzie mnie nie ma? Zapytałem z wyrzutem.
- Jezu, dobra, prawisz bez sensu- Odpowiedział obrażony.
- Bo zadajesz głupie pytania- Zaśmiałem się- Kocha mnie, to będzie.


***

           Podobno w życiu piękne są tylko chwile. Jeżeli mogłabym wziąć to do sobie, to faktycznie. Znajduję się w tym jakiś większy i niepowtarzalny sens. Można rzec, że niepowtarzalną chwilą w obecnym czasie jest dla mnie porozumienie się z Ojcem. Tym surowym, starszym mężczyzną, który przeżył w życiu prawie wszystko, co tylko dało się przeżyć. Pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno traktowałam go, jako tyrana. Faceta który wymaga więcej, niżeli sam może zaoferować. Tak bardzo przelewał na nas swoje ambicje, zapominając o tym, jaką krzywdę wyrządza osobom, które przecież kocha.
Tymczasem siedział na wprost mnie, dając się poznać z tej czułej strony. Daje się poznać jak Ojciec trójki dzieci, jako głowa rodziny, jako ktoś kto stanowi naszą podporę i cały fundament.
Gdyby widziała nas teraz mama, była by z niego dumna. Już nie była zwykłą żoną szanowanego adwokata. Teraz była żoną człowieka, który dzięki jej wsparciu osiągnął w życiu najwyższy poziom spełnienia. To jest tak bardzo niesamowite i intrygujące, że przez kilka momentów rozmowy, zastanawiałam się czy to co widzę, jest prawdą? Stanowi rzeczywistość, którą tak wszyscy chcielibyśmy osiągnąć?
- Zorientowałem się, kiedy z garażu zniknął samochód- Odparł niewzruszony, upijając kolejny łyk jeszcze ciepławej kawy.
- Naprawdę? To dlaczego nie zrobiłeś awantury? Zapytałam zaskoczona, wciąż z niedowierzaniem spoglądając w jego błyszczące oczy.
- Chciałem, nawet bardzo. Dopóki nie przypomniałem sobie jak sam brałem udział w niecnych uczynkach.
- Żartujesz! Krzyknęłam entuzjastyczne, zwracając uwagę otaczających nas ludzi.
- Skarbie! To nasz rocznik zapoczątkował te tradycję! To dopiero były czasy...Uśmiechnął się delikatnie, na samo wspomnienie tego co minęło bezpowrotnie. To przyjemny widok, patrzeć kiedy się tak beztrosko uśmiecha. Niepowtarzalny.
- Za naszych czasów zadania były bardziej oryginalne, nie to co teraz- Prychnął- Musieliście na przykład włamać się na komisariat? Zapytał zaciekawiony.
- No nie- Odparłam słuchając go z zainteresowaniem.
- My musieliśmy. Wtedy Ja i twoja matka startowaliśmy na ''Queen Mary''. Mogliśmy wpaść w poważne tarapaty.
- Zrobiliście to?
- Z palcem w nosie- Zaśmiał się-Myślę, że do tej pory, nikt nie zorientował się kto to zrobił. No, może poza jedną osobą, Babcią Holly, moja wspaniała teściową- Powiedział to w taki sposób, że nie dało się nie wyczuć ironii w jego głosie. Wiele słyszałam o Babce Holly i raczej mam na jej temat mieszane uczucia. Wiem, że dawała nieźle popalić mojej Matce. Co nie co usłyszałam, kiedy to rodzicielkę wzięło na wspomnienia.
- Mieliśmy zakaz spotykania się i takie tam- Machnął ręką- Później namówiłem twoją matkę do ucieczki, wzięliśmy ślub, skończyliśmy studia, a później urodzili się chłopcy...
- Pojawiłam się Ja- Kontynuowałam przemowę Taty.
- Później pojawiłaś się Ty i dzięki wam, stworzyliśmy rodzinę- Dokończył, łapiąc mnie za dłoń- to były najpiękniejsze chwile naszego wspólnego życia- Nieodwracalne i napełnione radością.

***


Gdzie teraz jesteś?
Gdzie teraz jesteś?
Gdzie teraz jesteś?
Czy to był tylko wytwór mojej wyobraźni?
Gdzie teraz jesteś?
Czy byłaś tylko moim wymysłem?
Gdzie teraz jesteś?
Nie ma jej. Nie ma jej tu, gdzie jestem Ja...







2 komentarze: