środa, 26 czerwca 2019

Stało się. nastał dzień, który zatrzymał dla mnie cały Świat. Zatrzymał mnie, w tym całym pędzącym życiu. pogrążając w żałobie, która trwać będzie aż do samego końca. Wyprostowuję się niemalże natychmiast, czując na sobie karcący wzrok matki. Nie musiałam jej widzieć, by wiedzieć, że mnie obserwuję. Jest taka zimna i wyrachowana. Jakby zapomniała jak to jest być matką. Żyję pod publikę, pragnie by wszyscy o niej mówi jako o tej najlepszej. Nie chcąc jej zawieść, puszczam w końcu skrawek czarnej sukienki. Przez moje podenerwowanie i spocone dłonie, właśnie ten jeden fragment tak bardzo odróżnia się od reszty powstałymi zagnieceniami. Przemowa pastora trwa już kilkanaście minut. Choć bardzo cenię pastora Samuel'a, to jednak w tym dniu, chciałabym stąd wyjść i przeżyć to na swój własny sposób. W ten jeden dzień,  przez który zatrzymałam się niemalże całkowicie, chciałabym zostać sama. Z własnymi myślami, gdzie ,mogłabym rozprawić się z przeszłością raz na zawsze. Celebrowanie żałoby, było niczym. Stanowiło część rozrywki dla zapyziałych mieszkańców miasteczka. Ci ludzie przepadli, a moja matka umarła razem z nimi, zmieniając się o sto osiemdziesiąt stopni. Wszystko przez ten jeden dzień, dla którego poświęciłabym nawet własną duszę, jeśli mogłabym tym zmienić cały jego bieg, by wydarzenia w nim zawarte nigdy nie doszły do skutku. 
- Wszystko w porządku?- zapytał po chwili Scott. 
Potwierdzam, bo choć moja dusza czuję się fatalnie, to jednak fizycznie nie mam na co narzekać. Rozglądam się po wnętrzu kaplicy pastora Samuel'a i przyglądam się tym wszystkim snobistycznym twarzom, wypacykowanych do szpiku kości. Stroje od Armaniego, Versace i tym podobne, oraz wymieszane zapachy od Channel i Gucci doprowadzają mnie do szaleństwa. 
Co by się stało, gdybym tak wszystkim obrzygała buty? Przez chwile ta myśl pojawiła się w mojej głowie, nawet na chwilę poprawiając mój i tak posępny nastrój. Wszystko szlak trafił, gdy wzrok mamy natychmiast przywołał mnie do porządku, zmuszając mnie kolejny raz do poprawy postawy. 
Chciałabym westchnąć, ale i to mogłoby zrzucić na mnie jej karcące i zimne spojrzenie. Głośne oddychanie również stanowi problem, więc chcąc szybko i bezszelestnie ukoić zszargane nerwy, chwytam stojącego bok mnie brata za rękę, zaciskając ją mocno palcami. W ten sposób staram się przetrwać do samego końca kazania Ojca Samuel'a, który jak na prawdziwego pastora rozprawia na temat życia i śmierci, starając się wplatać w co drugie zdanie imię naszego taty, chcąc podkreślić zebranym, że to właśnie dla niego wszyscy znajdujemy się w domu Bożym, chcąc upamiętnić jego już piątą rocznicę śmierci. 
Jedyne o czym aktualnie myślę, to w jaki sposób mogłabym zawinąć ulubioną whisky ojca, którą mogłabym wypić razem z nim przy jego grobie. Byłoby to o wiele łatwiejsze, gdyby nikogo nie było w domu. Niestety przez perfekcję naszej rodzicielki, zaraz po zakończonym kazaniu, przygotowała bankiet dla bardziej zamożnych, chcąc podkreślić jak bardzo nieszczęśliwa się stała, po jego tragicznej śmierci. Nikt z nas niemiałby z tym problemu, gdyby ten dzień stał się naszym własnym i prywatnym świętem, bez całej otoczki przepychu i bogactwa. Bez wszystkich wyżej postawionych ludzi, który oceniają innych tylko po statusie majątkowym. Tego nie jestem w stanie jej wybaczyć, nawet gdy jest się burmistrzem Forgotten Town. Dla nas ma być matką, nie robotem żądnym rozgłosu i przepychu. Prawdziwą mamą.