wtorek, 7 marca 2017

Rozdział XXVIII '' Koniec tego świata jest naszym początkiem''

          Szpital Świętej Wiktorii w Anglii. Podobno jeden z najlepszych ośrodków dostępnych dla takich szaraków jak my- Ludzi. Niepewnie przekroczyłam próg tego miejsca. Nie wiem czy byłam gotowa. Na pewno nie fizycznie, ale moja psychika chciała tutaj zostać. Uznałam, że to jest właśnie ten moment, w którym mogłabym go zobaczyć. Choć wyglądałam jak wszystkie nieszczęścia na tym Świecie, wiedziałam, że muszę tutaj być i byłam zła na siebie, że nie mogłam tego uczynić wcześniej. Mijałam przeciskających się ludzi przez korytarz, próbując dostać się do windy. Na siódmym piętrze, miałam dowiedzieć się wszystkiego, czego tylko chciałam.
Poczułam uścisk ręki Ojca na ramieniu, który starał się mnie wesprzeć psychicznie. Nie chciał, bym poczuła, że jestem z tym wszystkim sama. Wiedział, że tego potrzebuję, choć nie potrafiłam mu podziękować. Miałam nadzieję, że nie ma mi tego za złe. Uśmiechnął się pokrzepiająco, wciskając odpowiedni numerek w windzie- Tylko kilka pięter i go zobaczę- Pomyślałam. Tak niewiele dzieliło nas od siebie.
Drzwi powoli otworzyły się, wypuszczając nas na szeroki korytarz, gdzie przechadzały się roześmiane pielęgniarki uśmiechające się promiennie.
Skręciliśmy w prawo kierując się do głównej recepcji. Przed komputerem siedziała kobieta, z dość widoczną nadwagą. Zmierzyła nas posępnie wzrokiem.
- Państwo do kogo? Zapytała po chwili, ciągle wpisując jakieś dane do laptopa.
- Demon Ramsey- Odpowiedziałam, patrząc jak kobieta pospiesznie wstaje- Rodzina? Zapytała po chwili, poprawiając swoje oprawki na nosie.
- Jestem jego dziewczyną- Zawahałam się- Narzeczoną. W przyszłym tygodniu mieliśmy wziąć ślub- Powiedziałam na jednym wydechu, modląc się, by kobieta łyknęła tę historię. Zdawałam sobie sprawę z tego, jakie procedury panują w szpitalu. Tylko rodzina mogła zobaczyć pacjenta, a Ja niestety nie miałam jak udowodnić kim jest dla mnie Demon. W końcu nie łączą nas nic, poza przyjaźnią.
- Proszę skontaktować się z Doktor Brown- Odparła po chwili- Jest w dyżurce, po drugiej stronie korytarza.
- Dziękujemy- Odpowiedział Richard, popychając mnie delikatnie w kierunku gabinetu lekarza prowadzącego.
Mijaliśmy kolejne sale chorych, kiedy w końcu ujrzeliśmy dyżurkę lekarską. Ojciec delikatnie zapukał, czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Po chwili w drzwiach przystanęła wysoka blondynka, patrząca na nas pytająco.
- Dzień dobry. Szukamy Doktor Brown- Odparł Staruszek, spoglądając na kobietę w białym fartuchu.
- Słucham- Uśmiechnęła się szeroko, zamykając za sobą drzwi- W czym mogę pomóc?
- Chcielibyśmy się dowiedzieć w jakim stanie jest Pan Demon Ramsey- Kontynuował.
- Czy Państwo są z rodziny? Zapytała podejrzliwie, tym razem skupiając swój wzrok na mnie.
- Jestem jego narzeczoną, w przyszłym tygodniu mieliśmy się pobrać.
- Oczywiście- Uśmiechnęła się- Zapraszam. Powolnym krokiem podążaliśmy za lekarzem, mijając kolejne sale szpitalne- Jego stan był krytyczny, natomiast z dnia na dzień jest coraz lepiej. Od czasu do czasu powtarza imię niejakiej Gabrielle- Kontynuowała.
- To Ja- Wyszeptałam- Czy z tego wyjdzie?
- Najgorsze już za nim. Miał dużo szczęścia- Odparła- To tutaj- Wskazała nam drzwi, zza którymi leżał chłopak.
- Idź- Odpowiedział Richard, uchylając je ostrożnie- Poradzisz sobie. Skinęłam głową potwierdzająco, a następnie weszłam do środka.
- No i jestem- Wyszeptałam powoli zbliżając się do łóżka chorego. Znowu się bałam.
Wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Jakby zapadł w sen. Przysiadłam obok, gładząc go po policzku. Pocałowałam go w czoło i złapałam go za rękę, przytulając ją mocno do swojej twarzy.
- Nie wiem czy mnie słyszysz Draniu! Powiedziałam, delikatnie się uśmiechając- Nienawidzę Cię, ale tak bardzo się cieszę, że z tego wyjdziesz. Nie wiem w jaki sposób mnie zdradziłeś, ani nawet nie chcę tego wiedzieć, ale przyszłam Ci podziękować. Uratowałeś mnie- Moją twarz zalały łzy, które ocierałam jego ręką- Czujesz to? Płaczę przez Ciebie. Uratowałeś mi życie, pomimo tego że wcześniej wbiłeś mi nóż w serce i naraziłeś nas na niebezpieczeństwo. Wybaczam Ci- Uśmiechnęłam się- Tylko się obudź, bo nie mam zamiaru Cię niańczyć, a poza tym, ktoś Ci musi skopać tyłek!
Wciąż spoglądałam na niego, patrząc jak jego klatka piersiowa powoli się podnosi. Jego unormowany oddech powodował wielką radość w moim sercu. Poczułam szczęście. Płakałam ze szczęścia- Dziękuję Demon. Dziękuję, że mnie uratowałeś.
- Gdybym miał to zrobić jeszcze raz, wcale bym się nie zawahał- Wypowiedział cichutko, otwierając jedno oko- Przyszłaś.
- Musiałam- Odpowiedziałam, poprawiając jego grzywkę- Chciałam się upewnić, że żyjesz, żebym mogła Cię zabić osobiście.
- Twardy jestem- Uśmiechnął się delikatnie- Będziesz mieć jeszcze wiele okazji.
- Dlaczego to zrobiłeś? Zapytałam, przytulając się ostrożnie do niego. Ten, położył rękę na mojej głowie, gładząc mnie delikatnie po włosach- A dlaczego nie?
- Nie zgrywaj się!
- No dobrze, dobrze- Odparł- Od początku. O nagraniu z Benem już wiesz, jak nas zdradził  takie tam. Kiedy się dowiedział o wszystkim postanowił mnie wezwać do siebie. Poszedłem jak gdyby nigdy nic, bo się nie domyśliłem że coś może być nie tak. Volt w tym czasie zaczął mnie szantażować, odbierając mi to co najcenniejsze- Odparł, robiąc mi miejsce obok siebie. Kiedy tylko położyłam się obok, ten przytulił mnie mocno.
- Śmierć mojego Ojca, nie była zwykłym wypadkiem- Kontynuował- Mój Ojciec zginął z jego ręki, kiedy ten dowiedział się wszystkiego, czego nie powinien. Niby wypadek na torze, a jednak mam niepodważalne dowody na to, że to Volt przyczynił się do jego śmierci. Chciałem zemsty! Swoją matkę wysłałem daleko za granicę, błagając by nigdy nie wracała. Związałem się z NCA i później poznałem was. Dowody przekazałem twojemu Ojcu, który już wiedział co ma z tym zrobić.
Tak czy inaczej- Zawahał się- Wuj odnalazł moją matkę. Kiedy Ben wyśpiewał mu wszystko, szantażował mnie, że zabiję własną siostrę.
- Nie miałeś wyboru- Odpowiedziałam, wciąż nie wierząc w to co słyszę.
- Miałem- Odparł niewzruszony- Musiałem powiedzieć mu o wszystkim, oddać dowody, które tak dzielnie zbierałaś dla agencji, w końcu Ben miał wszystko pod kontrolą, dlatego nie mogłem niczego zataić, poza tym co wręczyłem Richardowi.
Wszystkie samochody spłonęły, wraki zniknęły. Reszta ludzi została solidnie opłacona i odsunięta od sprawy.
- Czyli mój Ojciec miał coś na Volta, o czym nikt poza wami nie wiedział?
- Dokładnie- Wyszeptał- Niech sukinsyn gnije w pierdlu! Wiedziałem, że Wuj nie dotrzyma danego mi słowa, że nikomu z was nie stanie się krzywda. Kiedy mnie wyprowadzili pojawił się Pan Stanley z ekipą, a w tym czasie wbiegłem do garażu, osłaniając Cię przed strzałem.
- Boże, Demon, to jest tak straszne, że do tej pory nie mogę uwierzyć w to co się dzieje! Mogłeś zginąć!
- Ty też mogłaś- Odpowiedział- A jednak siedzimy tutaj razem i na całe szczęście nic nam nie jest. Mówiłem Ci już że było warto i zrobiłbym to jeszcze raz. Nasze rachunki zostały wyrównanie i w końcu nastał koniec naszego koszmaru- Uśmiechnął się promiennie- Jeszcze tylko muszę trochę tutaj zostać, a kiedy mnie naprawią zacznę od nowa. Wybacz, że musiałem Cię ściągnąć do warsztatu. Myślałem, że nakłonię Cię do ucieczki i sami załatwimy te sprawę, ale Ty postanowiłaś zostać. Volt sprawował kontrolę, jeśli bym Cię nie ściągnął...
- Już nic nie mów- Przerwałam mu- Nie chcę już więcej wracać do tego tematu.
- Wybacz mi, że naraziłem nas na niebezpieczeństwo- Odparł, przytulając mnie jeszcze mocniej.
- Wybaczam Demon. Nie zważając na okoliczności i tak bym Ci wybaczyła.
- I jeszcze jedno- Kontynuował- Jestem Draniem!
- Tak- Westchnęłam głośno- Jesteś prawdziwym draniem!
- Miło to usłyszeć raz jeszcze! Oparł głowę o poduszkę, wpatrując się przez chwilę w sufit- Możesz wracać do swojego księcia na białym koniu. Mam nadzieję, że zrozumie. W przeciwnym razie będę skłonny mu solidnie przywalić.
Uśmiechnęłam się delikatnie, zostawiając chłopaka bez odpowiedzi.
- Tak swoją drogą Pan Stanley zarządza NCA- Dopowiedział
- Leżysz w szpitalu, a wiesz więcej ode mnie! Prychnęłam niezadowolona- Jak to jest możliwe?
- Słyszałem, że trochę Ci się w główce poprzewracało- Stuknął mnie w czoło- Twój brat dostał wyrok w zawieszeniu i kaucję, a tego się nie dało uniknąć. Stanley zarządza NCA, chcą Ci nawet zaoferować posadę. Ben jeszcze długo będzie siedzieć i już się postarano, żeby zgnił w najgorszym więzieniu. Jego sąsiadem zostanie mój Wuj. Cała szajka będzie siedzieć! To tylko dzięki Tobie!
- Nie zapominaj o sobie!
- Oczywiście- Wyszczerzył się- Ja tylko chcę iść na ryby... No wiesz... Wędka, łódź i ta seksowna Pani Doktor Brown- Westchnął.
***

          Pod koniec dnia, kiedy na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, a delikatny wiaterek ochładzał, to co zdążyło nagrzać Słońce, siedziałam przed domem, bawiąc się telefonem. W drugiej ręce trzymałam pyszną kanapkę, którą przygotowała mi moja mama. Tymczasem kobieta siedziała obok mnie, obejmując mnie ramieniem. Nie rozmawiałyśmy, choć na naszych twarzach widniały promienne uśmiechy. Od czasu do czasu zerkałyśmy na siebie. Był to jeden z pierwszych i przede wszystkim normalnych wieczorów o jakich nawet nam się nie śniło.
- Więc, już po wszystkim? Zapytałam, wtulając się w kobietę.
- Chyba tak- westchnęła głośno- Ale nie myśl, że zapomniałam o twoim prezencie urodzinowym. Zamknij oczy.
Zacisnęłam mocno powieki, czekając na to co przygotowała dla mnie rodzicielka. Po chwili poczułam chłód na swojej szyi. Sięgnęłam odruchowo, czując pod palcami łańcuszek. Otworzyłam oczy, patrząc jak nowy nabytek ozdabia moje ciało. Drobny, złoty łańcuszek, z zawieszką w kształcie serduszka- Jest piękny- Odparłam przytulając kobietę- Dziękuję.
- Należał do twojej Mamy- Odparła, poprawiając moje włosy- Myślę, że to odpowiedni moment na to, abyś go zatrzymała.
Pocałowałam Mamę w policzek- Będę o niego dbać najlepiej jak potrafię- Odparłam.
- To jeszcze nie koniec niespodzianek! Zaśmiała się.
- Zbieraj się siostrzyczko- Dopowiedział Alexy, wychodząc z domu- Musimy podjechać w jedno miejsce, a nie mamy kierowcy.
- Jak to? Zapytałam zaskoczona- Myślałam, ze zjemy kolację i w ten sposób uczcimy wszystko za jednym zamachem.
- Nie nie nie nie- Potwierdził Armin, rzucając mi kluczyki od samochodu rodziców- Jedziemy na lotnisko.
- Mamo! To nie jest dobry pomysł- Odparłam, spoglądając na kobietę.
- Zaufaj im- Usłyszałam w odpowiedzi.
- Raz już zaufałam i nigdy nie zapomnę do czego to doprowadziło.
- Tym razem naprawdę nic się nie stanie- Dodał Ojciec, obejmując Rodzicielkę- Nie pożałujesz.
Westchnęłam głośno, otrzepując swoje trampki. Otworzyłam samochód, zajmując miejsce kierowcy. Miałam mieszane uczucia, ale skoro sami rodzice pochwalają ten pomysł, to może faktycznie stałam się za bardzo przewrażliwiona?
Odpaliłam silnik i czekałam, aż moje rodzeństwo usadowi się w środku. Widziałam jeszcze jak Armin dyskutuje o czymś z Ojcem. Po drugiej stronie ulicy widziałam pogaszone światła w domu Castiela, czyli w dalszym ciągu nie pojawił się w swoim kącie. Wiedziałam, że prędzej czy później musimy porozmawiać, tylko jak mogłabym to zrobić, skoro chłopak nawet nie pokazywał mi się na oczy?
- W drogę- Krzyknął uradowany Armin, siadając obok mnie.
Nie mając wyboru po prostu ruszyłam przed siebie, zastanawiając się co mnie jeszcze dzisiaj spotka.
Chłopcy włączyli radio, zapadając jakiś rockowy kawałek śpiewany przez kobietę. Armin świetnie sobie radził z naśladowaniem głosu dziewczyny, na co parsknęłam śmiechem.
Minęliśmy supermarket i mimowolnie szukałam na parkingu czerwonego Dodge'a Castiela. Tak dawno go nie widziałam. Jakby zapadł się pod ziemię, razem ze swoim samochodem.
Kątem oka, próbowałam doczytać z kim tak wymienia wiadomości mój debilny brat, ale skubany zasłonił telefon ręką. Uśmiechnął się tylko zjadliwie, wystawiając mi język.
- Już są! Krzyknął Alexy, otwierając tylną szybę. Nie bardzo wiedziałam o kogo mu chodzi, dopóki nie pojawił się przede mną samochód Castiela, który bezceremonialnie włączył światła awaryjne. Zaraz obok niego widziałam kolejny samochód, gdzie siedział Kentin ze swoimi kolegami.
- Co jest grane? Zapytałam podejrzliwe, patrząc jak samochody stanowczo przyspieszają.
- Twoja obstawa- Wyszczerzył się Armin, dzwoniąc do kogoś- Zaraz będziemy- Powiedział, odkładając telefon na bok.
Nie wiem czy to był dobry pomysł, ale stanowczo przyspieszyłam, chcąc się trzymać tyłka Rudzika. Nie miałam wielkiego pola do popisu. W końcu to nie Veyron. Zwykły Nissan, mający co najwyżej sto koni pod maską. Na najwyższym biegu wciskałam pedał gazu w samą podłogę, jednakże chłopcy powoli znikali za zakrętem. Nie miałam szans dojechać z nimi. Musiałam się wlec gdzieś z tyłu, przedłużając swój czas spotkania z chłopakiem.
Prychnęłam nerwowo, wjeżdżając na asfalt opuszczonego lotniska. Z oddali widziałam jak zatrzymali się w pobliżu jednego z hangarów, w którym kiedyś ukryte zostały sportowe samochody.
Zatrzymałam się, ściskając mocno kierownicę.
Harvey otworzył mi drzwi, zachęcając mnie do wyjścia. Podałam mu dłoń, rzucając się wprost w jego ramiona.
- Spokojnie- Odparł, całując mnie delikatnie- Nigdzie się nie wybieram.
- Miałam pewne wątpliwości- Odgryzłam się- Myślałam, że nie chcesz mnie widzieć.
- Musiałem załatwić kilka spraw.
- Gołąbeczki! Krzyknął Kentin- Spójrzcie!
Obok nas przystanął dokładnie taki sam Dodge, tyle że czarny, obwiązany ogromną, czerwoną kokardą. Z samochodu wysiadł nie kto inny jak Pan Stanley. Jak gdyby nigdy nic, podszedł do nas spokojnie, podając mi rękę w ramach przywitania.
- STO LAT STO LAT! Krzyczała reszta, kiedy Pan Stanley wyciągnął komplet kluczyków, oraz dokumenty wozu.
- Ja nie rozumiem- Jęknęłam, przygryzając dolną wargę.
- A czego tu nie rozumieć? Zaśmiał się mężczyzna- To twój prezent urodzinowy!
- Jak to? Przecież Ja mam lewe prawo jazdy!
- Zatwierdzone przez NCA, a tutaj masz potwierdzenie- Podał mi plik dokumentów, prawo jazdy, tym razem oryginalne- Egzamin jest tutaj zbędny.
Uścisnęłam mocno mężczyznę prawie rzucając mu się na szyję.
- Żeby było zabawniej lotnisko od teraz należy do pana Stanley'a, który załatwił pozwolenie na wykonanie toru wyścigowego dla nas, co oznacza, że od teraz wyścigi są legalne na tym terenie- Dopowiedział Kentin.
- Na nowych zasadach oczywiście, bez żadnych szaleństw- Dodał nowy szef agencji.
- To świetnie! Odparłam podekscytowana- Dziękujemy!
- To my dziękujemy- Dodał mężczyzna, wsiadając do samochodu rodziców- Udanej zabawy dzieciaki!
Pomachałam mu na pożegnanie, ściskając mocno komplet kluczy. Spojrzałam na Castiela, który tylko puścił mi oczko, zapraszając mnie na przejażdżkę nowym nabytkiem.
Natychmiast zajęłam miejsce kierowcy, włączając szybko silnik. Ustawiłam fotel, lusterka, kierownicę, tak by wszystko idealnie pasowało pod mój wzrost.
Harvey usiadł obok mnie, łapiąc mnie za kolano.
- Nie muszę Ci tłumaczyć co i jak, na szczęście- Westchnął, zamykając drzwi- Wszystko to samo co u mnie i sam wybierałem.
- Więc to były te sprawy, które musiałeś załatwić przez ten czas?
- Niezupełnie, ale między innymi też.
- Więc jak się wytłumaczysz? Spojrzałam na niego, a następnie ruszyłam prosto przed siebie.
- Byłem u Lysandra i tak sobie pomyślałem, że może...
- Może co? Pospieszałam go, kiedy tylko ucichł na chwilę.
- Że może tam zamieszkamy?
- Dobrze! Uśmiechnęłam się, całując go w policzek- Wyjedźmy stąd jak najdalej!
- Więc wyjedźmy!
Uśmiechnął się, włączając muzykę. Jechaliśmy po pasie startowym nowym samochodem. Czułam jedną, ale to tylko jedną, skromną łzę, opadającą po mojej twarzy. Przysięgłam sobie, ze to będzie już ostatni raz, kiedy zaczynam płakać.
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Nie mogłam wyobrazić sobie lepszego zakończenia. Stało się. W końcu Ja i Castiel razem. Zaczynamy wszystko od nowa, nawet jeśli miałoby to być na końcu Świata.








No cóż. Koniec Historii. Dziękuję, że dałyście radę to czytać! Jestem bardzo wdzięczna <3
Pomyślę nad kontynuacją, ponieważ specjalnie udzieliłam takiego zakończenia, o ile jeszcze macie ochotę czytać ^^



poniedziałek, 6 marca 2017

Rozdział XXVII '' Śmierć zawsze jest naszą ostatecznością''

          Dzień ostateczny miał nastąpić jutro, w południe przed Sądem Wielkim w naszym mieście. W domu każdy zastanawiał się, czy zrobił wszystko na tyle prawidłowo, by udało nam się uratować Armina przed wyrokiem sądowym. Nasz adwokat powtarzał, by na kilka dni przed rozprawą przestać angażować się w porachunki z Voltem. Jego ludzie byli już wystarczająco obciążeni dowodami. By chronić swoje tyłki musieli zeznać tylko na naszą korzyść. Bardzo mocno popierał to Pan Stanley, który tego wieczoru kompletował dokumentację sądową razem z moim Ojcem. Zamknęli się w gabinecie, prosząc by nikt im w tym czasie nie przeszkadzał. Matka w tym czasie przygotowywała dla nas stroje, prasując każdy kołnierzyk po kilkanaście razy, tak by wszystko wyglądało nienagannie.
Alexy zamknął się w pokoju, nie chcąc z nikim rozmawiać na tematy dotyczące tej sprawy. Gołym okiem można było zauważyć jak bardzo się tym wszystkim stresuje. Armin od czasu do czasu buszował po lodówce. Kiedy się denerwował, jadł.
Ja siedziałam w swojej sypialni wymieniając wiadomości z Demonem. Bałam się, że w każdym momencie może coś pójść nie tak, a chłopak zaangażował się na tyle w współpracę z NCA, że zaczynałam obawiać się o jego życie. Te wszystkie czarne scenariusze, które mnie nie opuszczały od kiedy to się zaczęło, nasilały się coraz mocniej. Czułam ścisk w żołądku. Zganiałam to na nerwy i tłumaczyłam sobie, że to wszystko jest efektem tego co ma nas czekać jutro i zapewne to dziwne uczucie zaniknie, kiedy tylko ochłoniemy po rozprawie, unikając zapuszkowania mojego brata. Wszystko zostało przypięte na ostatni guzik.
Amber... Nie wkopała nas i nie zapowiadało się na to, by miała to zrobić. Wydaję mi się, że w ten sposób chciała spłacić swój dług. W końcu spotkała się z Castielem na swojej wymarzonej randce i pojęcia nie mam jak ona się zakończyła.
Harvey nie odpowiadał na moje wiadomości, nie odbierał telefonu. Najwidoczniej potrzebował czasu, by poukładać sobie w głowie te wszystkie wydarzenia. Nie chciałam naciskać, choć nie ukrywam.... Chcę, by był teraz obok mnie.
Utrzymując telefoniczny kontakt z Rozalią dowiedziałam się, że przeprowadziła się na stałe do Francji, a dokładnie do Paryża, gdzie z narzeczonym Leonardem rozpocznie przygotowania do ślubu. Tam chciała zapisać się na studnia. Leonard, projektant w końcu spełnił swoje marzenia o otworzeniu ekskluzywnego butiku z własną marką, promowaną ich nazwiskiem. Przy okazji sprowadził do siebie brata Lysandra, który jak najbardziej skorzystał z danej mu propozycji. Harvey stracił przyjaciela, a Ja swoją przyjaciółkę, którą kocham jak siostrę, z czym nie mogłam się do końca pogodzić. Armin sam przebąkiwał o tym, że jeśli dane mu będzie wygrzebać się z własnych problemów, to dołączy do nich, starając się ułożyć swoje życie na nowo. Nie chciał zmarnować szansy, którą w wkrótce będzie mógł wykorzystać. Analogicznie Alexy uczni to samo. Jego związek z Dimitrym już dawno przeszedł do historii. Sama się nad tym zastanawiałam. Uciec od miejsca w którym wydarzyło się tyle przykrych rzeczy. Swą dokumentację wysłałam na lokalny Uniwersytet w Paryżu, licząc na pierwszeństwo przyjęcia. W końcu miałam poparcie ze strony szkoły z Internatem do której uczęszczałam przez jakiś czas. Nie wiem jak na to mogliby zareagować rodzice. W końcu cała trójka chciała się przeprowadzić. Miałam zamiar ich poinformować, kiedy tylko zakończę sprawę z Voltem.
Nie łudziłam się, ze mój związek z Castielem wróci do normalności. To nie tak, że chciałam to zakończyć, ale nie dowiem się na czym stoję, jeśli nie uda mi się z nim skontaktować. Jego samochodu nie widziałam już kilka dni pod domem. Pewnie się gdzieś zaszył.
Starałam się nie myśleć o nas. Już wystarczająco cierpieliśmy.
- Przyjedź do warsztatu- Przeczytałam na głos wiadomość od Ramsey'a. Przecież wiedział, że nie powinnam teraz opuszczać domu. Zaskoczona narzuciłam na siebie skórzaną kurtkę i założyłam białe trampki. Zeszłam po schodach, informując mamę że jadę do marketu i pożyczam samochód.
Podejrzewam, że nawet mnie nie słuchała, ponieważ mruknęła coś do siebie pod nosem.
Wzruszyłam ramionami i weszłam do garażu. Zabrałam kluczyki i wsiadłam do auta rodziców, przypominając sobie, że zapomniałam zabrać telefon, ale moje lenistwo nie pozwoliło mi na to, bym się po niego wróciła. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i czekałam aż brama garażowa całkowicie się podniesie. Obok mnie miejsce zajął Alexy, zapinając się pasami.
- Nie chcę zostać sam- Odparł, kiedy widział wypisane na mojej twarzy zdziwienie.
- W porządku- Mruknęłam, a następnie wyjechałam z garażu- Tylko nie mów rodzicom, gdzie byliśmy- Ostrzegłam brata, powoli ruszając do przodu.
- W porządku-  Niewzruszony, naciągnął kaptur z bluzy na swoje niebieskie włosy- A gdzie będziemy?
- Demon chcę ze mną pogadać. Nie wiem o co chodzi, ale czeka w swoim warsztacie.
- Nie chcę Cię martwić, ale mam dziwne przeczucie, że coś się stanie.
- Ja też Alexy i to mnie dołuje najbardziej.

***

          W warsztacie Demona panował rozgardiasz. Chłopak zawsze dbał o czystość swojego dorobku, a tymczasem wszystko było porozwalane dookoła. Opony, części samochodowe, narzędzia. Nic nie było na swoim miejscu. Wśród tego chaosu siedział przybity Demon, paląc papierosa. Widziałam przerażenie w jego oczach. Coś jest nie tak i bałam się nawet o tym wiedzieć. Alexy niepewnie rozejrzał się po zakładzie przeskakując nad częściami, nie chcąc ich uszkodzić.
- Demon, co się dzieje? Zapytałam, kiedy przystanęłam już obok. Złapałam go ostrożnie za ramię, szturchając go trochę, bo był w takim otępieniu, że nawet nas nie zauważył.
- Mój Wuj- Odparł, spoglądając mi głęboko w oczy.
- Co twój Wuj? Wytrzeszczyłam oczy w niepewności. Jak Boga kocham. Czułam dreszcze na plechach  i taki charakterystyczny ból w łopatce, który pojawiał się, kiedy mocno się denerwowałam.
- Będzie tutaj za trzydzieści minut- Wypowiedział dobitnie.
- Alexy! Krzyknęłam, chcąc by brat zwrócił w końcu na nas uwagę zamiast przyglądać się stojącym samochodom- Wracaj do domu i poinformuj Ojca, że jestem z Demonem w warsztacie.
- Co się dzieje? Zapytał, jako że niewiele wiedział kim jest Wuj chłopaka.
- Po prostu weź kluczyki i wracaj do domu- Wcisnęłam mu pęk kluczy w rękę.
- W porządku- Odparł niepewnie, przygryzając dolną wargę- Wezmę pomoc.
- Jedź ostrożnie, patrz czy nikt Cię nie śledzi i poinformuj ich że mamy kłopoty- Przytuliłam mocno brata- Biegnij już! Chłopak skinął głową a następnie wyszedł pospiesznie z warsztatu- Rozmawiałeś z Benem? Zapytałam Demona, odpalając papierosa.
Ten tylko prychnął nerwowo, podając mi swój telefon.
- Odsłuchaj proszę najnowsze nagranie.
Niepewnie sięgnęłam po urządzenie i zrobiłam to co nakazał mi Ramse'y.
Kiedy tylko nagranie się zakończyło, złość zalewała mnie od środka- Jak On mógł!? Krzyknęłam głośno, odkładając telefon na bok- Skąd to masz?!
- Mam podsłuch w warsztacie na wszelki wypadek. Nigdy nie musiałem z niego korzystać, ale przez poprzedni tydzień Ben kręcił się tutaj bez potrzeby. Zastanawiałem się co tutaj robi i pomimo tego że monitoring nic mi nie pokazał, to jednak facet nie wiedział że mam ten cholerny podsłuch!
- Ben nas sprzedał- Wyszeptałam- Jakim cudem mógł to zrobić szef agencji?! Przecież stoi po stronie prawa.
- Jak słyszałaś, już nie- Chłopak wstał, wyciągając kolejnego papierosa. Był blady jak ściana. Podkrążone sińce pod oczami....- Sprzedał nas, bo wiedział że Volt nie da się tak po prostu zapuszkować.
- Demon, Ja nie rozumiem. Szef agencji wynajmuje agentów, prowadzi śledztwo... DOWODY- krzyknęłam- Co z do dowodami?
- A jak myślisz? Spojrzał na mnie z politowaniem- Są spreparowane. Zwykłe papiery bez pokrycia. Nie mamy już nic. Volt wiedział o wszystkim od samego początku.
- To jest chore! Krzyknęłam, kopiąc jakiś karton z częściami, które wysypały się na betonowe podłoże.
- Uciekaj stąd- Powiedział dobitnie, dając mi kluczyki do samochodu- Po prostu uciekaj i nie oglądaj się za siebie.
- Nie zrobię tego! Uderzyłam pięścią w jego bark- Siedzimy w tym razem.
- Posłuchaj! Krzyknął, łapiąc mnie mocno za ramiona- Ja jestem jego siostrzeńcem. Łączą nas więzi krwi i może mi wybaczy. Ewentualnie wyślę za granicę, żebym nie trzymał się tego syfu tutaj... Ale Ty? Zapytał- Jesteś obca! Zabije Cię przy pierwszej okazji, jaka mu się nadarzy! Czego jeszcze nie rozumiesz?! Wrzasnął tak, ze jego echo odbijało się od ścian.
- Nie będę się powtarzać! Wyrwałam się z uścisku- Nie zostawię Cię samego! To nasz wspólny problem i nawet jeśli będzie tak jak mówisz, to będzie warto wstawić się za Tobą!
- Posłuchaj przyjaciółki- Odpowiedział siwiejący, starszy mężczyzna wchodząc do warsztatu. Dosłownie zastygłam w bezruchu. Demon zdążył stanąć przede mną, jakby chciał zasłonić mnie własnym ciałem.
Mężczyzna ten nie musiał się nawet przedstawiać. Ubrany w garnitur, jasny, długi płaszcz drapał się po podbródku, jakby zastanawiał się co z nami zrobić. Tuż za nim pojawiło się trzech, ogromnych oprychów, którzy tylko posępnie mierzyli nas wzrokiem.
- Wuju- Wyszeptał Demon.
- Ona ma rację- Odpowiedział Volt, podchodząc jeszcze bliżej- To miłe z jej strony, jak wstawia się za Tobą, a przecież Cię nawet nie zna, prawda?
Ramse'y milczał, spoglądając na Wuja.
- Powiedziałeś jej? Kontynuował mężczyzna.
- Powiedział co? Zapytałam niepewnie, łapiąc Demona za rękę- O czym masz mi powiedzieć?
- Dobra robota Ramsey! Krzyknął uradowany Ben, wchodząc do warsztatu ze swoimi agentami. Kilku z nich rozpoznałam, kiedy pomogli mi przygotowywać się do wyścigu, albo kiedy badali samochody.
- Nic z tego nie rozumiem- Odparłam, kręcąc głową zaprzeczającą- Co się tutaj dzieje?
- Myślałaś, że Demon jest szlachetny na tyle, by pomóc Ci walczyć ze mną? Zapytał Volt, łapiąc mnie za podbródek. Jego szare oczy dosłownie przenikały mnie- Przeliczyłaś się- Uśmiechnął się szeroko, zanosząc się przy tym głośno.
- Już po wszystkim- Wypowiedział Demon, spuszczając głowę w dół- Dostałeś to czego chciałeś, a teraz ją wypuść. Już nic więcej nie zrobi. Tak jak zobowiązywała nas do tego umowa.
- Synu- Odparł mężczyzna, obejmując go. Poklepał go po plecach- Wiesz, że musi zginąć?
- Nie taka była umowa! Krzyknął Demon, oddalając się od Wuja- Dostałeś to czego chciałeś, w zamian za jej życie, więc zostaw ją!
- Nie mamy czasu na ten teatr- Ben, podał skórzane rękawiczki Voltowi- Zabierzcie go!
Kilku agentów podeszło do chłopaka, łapiąc go brutalnie za ręce. Zaczął się wyrywać i szamotać, ale nie miał większych szans. Ich było czterech, a On sam. Zobaczyłam jak z bezradności zaczyna płakać.
Ja też uroniłam kilka łez. Miałam nadzieję, że mój Ojciec zdąży na czas- Czego Ja się spodziewam? Skarciłam siebie w myślach. Moja rodzica przeciwko nim? Zamknęłam oczy z bezsilności. Nie chciałam patrzeć na własnego oprawcę.
Usłyszałam dźwięk nabijanego pistoletu. Byłam przerażona. Nie chciałam umierać, a kiedy otworzyłam te przeklęte oczy, widziałam jak Volt celuje prosto w moje serce.
Podobno, kiedy człowiek ma umierać widzi ostatnie fragmenty swojego życia, ale nic takiego nie miało miejsca. Tylko pustka w głowie, nic więcej. Łzy jak deszcz spływały po moich policzkach i nie mogłam się opanować. Szlochałam coraz bardziej, widząc jak wyprowadzają Demona, jak zostaję sama w warsztacie z Ojcem Mafii i nie mogłam nic zrobić.
- Przykro mi- Wyszeptał Volt, mierząc tym razem w głowę- To nie potrwa zbyt długo- Uśmiechnął się pokrzepiająco, jakby ten uśmiech miał mi dodać otuchy.
Zacisnęłam pięści, czekając na ból. Zamknęłam oczy, tym razem postanawiając, że nigdy ich nie otworzę. W myślach żegnałam się z rodziną. Cierpiałam, bo już nigdy miałam ich nie zobaczyć. Widziałam roześmianego Ojca, ciepły uśmiech Mamy, wygłupiającego się Armina, obrażonego Alexego i jego... Miłość mojego życia.
Padł strzał.
Krzyk.
Otępienie.
Ból.
Nie mój ból. Podskoczyłam przerażona i otworzyłam oczy.
- Demon! Krzyknęłam, upadając przy chłopaku. Podniosłam jego głowę do góry, bijąc go po twarzy, by na mnie spojrzał. Wszędzie pełno krwi, która pozostawała na moich palcach. Z jego podbrzusza sączyła się krew. Przycisnęłam jego rękę mocno do rany, chcąc zapanować nad krwawieniem. Mimowolnie spojrzałam na Volta, który przykuty do ziemi patrzył na nas, powtarzając imię swojego siostrzeńca. Tuż za nimi ujrzałam Pana Stanleya na czele z policją, biegnącego Ojca z sanitariuszami.
- Demon, proszę! Krzyknęłam do chłopaka- Nie rób mi tego! Ne umieraj! Błagam!
Zostałam odciągnięta do Ramsey'a, którym zaczęli zajmować się ratownicy. Przez jakiś czas wyrywałam się, od czego stanowczo odciągał mnie Tata. Wszystko działo się tak szybko, że nie do końca pojmowałam kto jest kim. Łzy zasłaniały mi oczy, tworząc jedną, wielką rozmazaną taflę!
- Demon! Krzyknęłam jeszcze raz, łudząc się że ten mnie usłyszy- Proszę- Powtarzałam, odpychając od siebie Ojca.  Poczułam ukłucie w ramię.
- Spokojnie kochanie- Powtarzał Tata, ciągle przyciskając moją głowę do swojego torsu- Po tym poczujesz się lepiej. Będzie dobrze, zobaczysz. Musisz być silna!


***
          Dni uciekały bezpowrotnie, jak kartki w naściennym kalendarzu. Straciłam poczucie czasu. Dzień zamieniał się w noc, po których znowu powracał dzień i tak cały czas. Nie wiedziałam jaki mamy dzień, ile minęło czasu, ani nawet którą mamy godzinę. Przestałam nadążać nad tym wszystkim. 
Rodzice wciąż przynosili mi posiłki, ale nawet nie miałam ochoty jeść. Prosili, błagali, ale nie dawało to żadnych rezultatów. Nie widziałam swojego rodzeństwa od czasu rozprawy, w której nawet nie brałam udziału. Nie interesował mnie nawet wynik końcowy. Nikt mnie nie informował, a sama nie pytałam. Nie chciałam. 
Pogrążona w myślach siedziałam na parapecie, patrząc na przechodzących ludzi. To było moje jedyne zajęcie, którym tak skrupulatnie się zajmowałam. Cały czas czekałam na Demona, który zadzwoni, przyjedzie, odezwie się, ale to nie nastąpiło. Starałam się przypominać nasze rozmowy, ponieważ bałam się, ze kiedyś zapomnę kim był. Od czasu do czasu rozpisywałam nasze dialogi w zeszycie, dopóki pamiętałam. Tylko to mnie trzymało przy życiu. Nawet wizyta Castiela nie pomogła. Wyrzuciłam go z domu, jakby był nikim dla mnie. Nikt się już nie liczył. Nikt. 
Kiedyś podsłuchałam rozmowę rodziców, którzy planowali oddać mnie na leczenie psychiatryczne. Szukali specjalistów, którzy byliby w stanie dotrzeć do mnie i pomóc mi w walce w moim bólu. Tylko jedno może mi pomóc...
Postanowiłam rozprostować kości, narzuciłam na siebie bluzę z kapturem i nie patrząc nawet na siebie w lustro wyszłam z pokoju. 
Rodzice spojrzeli na mnie zaskoczeni. Stanęłam przed nimi jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. 
- Zabierzcie mnie do niego- Wycharczałam. Przez kilka dni dorobiłam się dorodnej chrypki, przez to moje nic niemówienie, dlatego nie panowałam nad własnym głosem. 
- W porządku Odparł Ojciec, narzucając na siebie kurtkę. 
Wyszłam przed dom i zaczerpnęłam odrobinę świeżego powietrza, a następnie zajęłam miejsce w samochodzie. 
Przez całą drogę panowała między nami cisza. Nie chciałam z nim rozmawiać. Chciałam już tylko dojechać na miejsce i nic się dla mnie nie liczyło. Uznałam, ze to najwyższy czas zorientować się w sytuacji i zobaczyć go, nawet jeśli nie będzie wiedział, że go odwiedziłam. Już czas najwyższy.